Szukaj na tym blogu

Obserwatorzy

Historia magistra vitae, czyli jak odkurzyć "Syzyfowe prace" [1]

 

Jest taka lektura szkolna, która przyprawia o dreszcze nie tylko uczniów, ale i wielu nauczycieli. Cytując klasyka "jak zachwyca skoro nie zachwyca". Dzieciaki borykają się z niezrozumiałym dla nich językiem, brakiem kontekstu historycznego oraz powolną, nudną akcją. Nauczyciele, jak ten Upiór z II cz. Dziadów, rok w rok przeżywają swoją własną szkolną traumę  i zastanawiają się po cholerę mają to omawiać. Wszyscy zainteresowani najchętniej by ją z kanonu wyrzucili, ku powszechnej radości kolejnych pokoleń. Tytuł, iście adekwatny do prób omówienia tego arcydzieła literatury, trzyma się na liście "bestsellerów edukacyjnych" od roku 1949, balansując między lekturą obowiązkową a uzupełniającą. 

Mowa oczywiście o "uwielbianych" przez wszystkich "Syzyfowych pracach" Stefana Żeromskiego. Przyznam się, że i ja należę do tych ludzi, dla których szkolne doświadczenia z tym tekstem były koszmarem. Byłam czytającym dzieckiem, uczyłam się rosyjskiego i generalnie potrafiłam przebrnąć przez wszystko, co dało się czytać. Tak, "Syzyfowe prace" też zmęczyłam, ale do tej pory pamiętam, ile uporu i wysiłku mnie to kosztowało. Powieść działała na mnie jak najlepsze proszki nasenne. 2 akapity i spałam jak niemowlę. 
Nic więc dziwnego, że przez lata pracy nauczycielskiej nie mogłam znaleźć sposobu na tę lekturę i należałam do sekty "po cholerę to komu". Aż to tego roku. 

Kiedy MEN w ramach " covidowego odchudzania podstawy" wywalił powieść Żeromskiego z listy zagadnień egzaminacyjnych, zadałam sobie pytanie, dlaczego akurat to?  Dlaczego nie ograniczył np. "Pana Tadeusza" do fragmentów? I wtedy w moim mózgu zderzyły się wreszcie trzy kulki odpowiedzialne za nauki humanistyczne - język polski, historię i WOS. Doznałam olśnienia, które poskutkowało znalezieniem w końcu klucza do "Syzyfowych prac". Chwyciłam książkę i przeczytałam ją na świeżo. Bez klepania mantr w stylu: losy Marcinka, losy Radka, recytacja Reduty Ordona, patriotyzm, rusyfikacja. Przeczytałam ją w kontekście naszej rzeczywistości za oknem. 
Jeśli odrzucimy to całe zadęcie historyczno-patriotyczne i tradycję pedagogiczną, która narzuca omawianie książki wg konkretnych schematycznych tematów, pojawia nam się utwór, który naprawdę może zainteresować uczniów. Światełko eksperymentu się zapaliło.
Poprosiłam zatem klasę ósmą, aby naprawdę przeczytali książkę - nie opracowania, nie film, nie gadki w internecie, ale tekst. Powiedziałam im, że chcę zrobić eksperyment. Klasa jest bardzo przeciętna, ale darzy mnie i  moje eksperymentowanie dużym zaufaniem. Trochę marudzili po drodze, że akurat takiego gniota sobie zażyczyłam do doświadczeń, ale przeczytali i to ze szczegółami. Mało tego utrwalili treść, bawiąc się różnymi aplikacjami edukacyjnymi. Naprawdę, włożyli w tę lekturę mnóstwo pracy [tuż przed tym, jak MEN wywalił ją z zagadnień].
Ponieważ uczniowie chcieli mojego eksperymentu, podjęli decyzję, że niezależnie od pomysłów egzaminacyjnych MEN, omówimy "Syzyfowe prace". 
Dziś chcę Wam napisać o czymś, co wydaje się oczywiste, ale wcale takie nie jest. O historii.

Historia magistra vitae.
Zawsze mi się wydawało, że nie muszę przy omawianiu powieści Żeromskiego poświęcać czasu na tło historyczne. Czas akcji i wio do kieratu wartości patriotycznych. Przecież kwestie historyczne uczniowie przerobili już na innym przedmiocie. Okazało się, że moje rozumowanie było...głupie. Nie wzięłam poprawki na to, że  uczniowie jak to uczniowie. Uczą się wg schematu 3xZ [Zakuć-Zaliczyć-Zapomnieć]. I chociaż są w stanie wygrzebać później z pamięci datę powstania, kilka nazwisk i faktów, to nie widzą ich związku z treścią "Syzyfowych prac".
Właśnie dlatego postanowiłam zacząć omawianie lektury od metody odwróconej lekcji... historii. Poprosiłam uczniów, aby poszukali informacji o powstaniu styczniowym, represjach popowstaniowych, nocy apuchtinowskiej. Wyjaśniłam im, że zależy mi na tym, aby zgromadzili fakty, a nie opinie oraz na tym, aby sprawdzili informacje w różnych, wiarygodnych źródłach. Lekcja była zupełnie wariacka :) Podzieliłam klasę na Teamsach na zespoły. Poprosiłam, aby jedna osoba pilnowała czasu i kierowała kolejnymi elementami ćwiczenia. Lider otrzymał ode mnie listę pytań. Każda grupa po poznaniu pytania miała 7 minut na dyskusję oraz 3 min. na sformułowanie wniosku do danego zagadnienia. To była najciekawsza dla mnie część zajęć. Przechodziłam tylko między grupami i słuchałam, jak przerzucają się informacjami historycznymi, argumentują, wyciągają wnioski. 
Kiedy spotkaliśmy się wszyscy razem, uczniowie przeczytali swoje wnioski i je spisaliśmy. Mniej więcej wyglądały tak:
  • Polacy chcieli więcej praw niż dawał im car, a car chciał utrzymać kontrolę nad ziemiami polskimi. 
  • Aby utrzymać kontrolę nad Polakami, car musiał zacząć reagować na coraz powszechniejsze przejawy niezadowolenia: manifestacje,  nabożeństwa, demonstrowanie publicznie swoich poglądów (czarne suknie i biżuteria patriotyczna kobiet).
  • Powstanie styczniowe wybuchło bez przygotowania i planu działań.
  • Powstanie styczniowe odniosło klęskę.
  • Po upadku powstania zaczął tworzyć się mit wokół tego zrywu, ukazujący powstanie jako przejaw determinacji Polaków w walce o niepodległość.
  • Po upadku powstania rozpoczęły się represje [katorgi, zsyłki na Sybir, wzmożona rusyfikacja]
  • Apuchtin wprowadził system pozwalający na kontrolę edukacji i wzmocnienie działań rusyfikacyjnych.
Następnie wyjaśniłam uczniom znaczenie sentencji Historia magistra vitae i poprosiłam, żeby spróbowali spojrzeć na to, co ustalili z lotu ptaka i zastanowili się, czego może współczesnego człowieka nauczyć omawiany czas historyczny. Oto, jakich odpowiedzi udzielili uczniowie [pisownia oryginalna :D ]

Stąd już był tylko krok do dyskusji, czy potrzebujemy tej wiedzy i jaki z niej możemy zrobić użytek. Tu i teraz. W XXI w.

Po tej lekcji tak sobie pomyślałam, że my, nauczyciele, strasznie upupiamy naszych uczniów. Wydaje nam się, że jeżeli chodzą do podstawówki, to są jeszcze bobasami w pampersach. Nic nie rozumieją. Trzeba im podać przemieloną papkę i poczekać, aż tę papkę wydalą na sprawdzianie. A potem się dziwimy, że "nie myślą", "nie łączą faktów", "nie są aktywni". No i oczywiście - nie uczą się. Nie przychodzi nam do głów, że papka może się znudzić, a wydalenie jej z organizmu może przebiegać dość gwałtownie i po wiedzy nie zostaje śladu. 
Moi uczniowie pokazali mi, że są bacznymi obserwatorami rzeczywistości. Nagle wydarzenia opisane w nudnej lekturze ożyły, bo dostrzegli podobieństwo do tego, co się dzieje wokół nich. Zawsze powtarzałam uczniom, że ludzie się nie zmieniają. Niezależnie od czasu targają nimi te same namiętności, walczą w obronie tych samych wartości, tak samo cierpią i kochają. Zmienia się tylko dziejowa scenografia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz